Janina Nartowska
(list sekretarki Stowarzyszenia Rycerzy Serca Jezusowego, skierowany krótko po śmierci ks. Mysakowskiego do Kurii Biskupiej w Lublinie [25.01.1943 r])
Ks. St. Mysakowski majątku po sobie nie zostawił i nigdy go dla siebie nie pragnął. (...) Sam w życiu dużo przeżył, umiał więc zrozumieć każdą nędzę ludzką. Na początku wojny, kiedy to tłumy uchodźców przyjeżdżały do Lublina ks. St. Mysakowski pierwszy uruchomił kuchnię dla tych biedaków, nie pytając kto będzie pokrywał rachunki. W czasie bombardowania Lublina mieszkanie jego zostało zniszczone, jednak nie ratował swojego mienia, wyrwane drzwi w mieszkaniu zastawił deską a sam biegał od domu do domu i pod walącymi się gruzami dysponował ludzi na godzinę śmierci, wyciągał nieszczęśliwych z płomieni i robił opatrunki ofiarom bombardowania. W pamiętnym dniu obrony Lublina ks. St. Mysakowski z płonącej Katedry z narażeniem własnego życia uratował Najświętszy Sakrament i podczas nocy pod gradem kul i granatów przeniósł Go do kościoła ojców kapucynów, wreszcie widząc katedrę zawaloną gruzem, staje do pracy i razem z robotnikami oczyszcza ją a potem kosztem dwudziestu paru tysięcy złotych zebranych z ofiar dzięki własnej inicjatywie w ciągu dwóch i pół miesiąca przeprowadza remont. Wprawdzie jest on prowizoryczny, ale tylko dzięki niemu katedra do dziś dnia stoi. Jeszcze z obozu w Oranienburgu i w Dachau niemal w każdym liście dopytuje się, jak postępują roboty przy odbudowie katedry. Ks. Mysakowski przy odbudowie katedry pracował trzy razy tyle co robotnik najemny, toteż po paru tygodniach takiej nadludzkiej pracy musiał położyć się do łóżka, gdyż nogi wskutek silnego nadwerężenia tak popuchły, że nie mógł włożyć żadnego obuwia. Przystępując do odbudowy katedry nie miał żadnych na ten cel pieniędzy, musiał więc na rozpoczęcie robót zaciągnąć pożyczkę na własne ryzyko, bo los domu Bożego w tragicznych dniach wrześniowych nikogo nie obchodził.
Ks Adam F. Czuk
(wspomnienia kolegi z diecezji i współwięźnia, Akta personalne AAL)
Tymczasem odtransportowano nas w dniu 3. grudnia 1939 roku do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen pod Berlinem. Po rocznym pobycie w tym ciężkim lagrze» przewieziono nas w dniu 14. grudnia 1940 r. do sławnego obozu w Dachau. Dachau “Musterlager” obóz wzorcowy nastawiony był na pracę niewolniczą więźniów. Ks. Mysakowski pracował najdłużej na tzw. “plantażach” (plantacjach) gdzie dzień roboczy w ciepłym okresie roku trwał 11 godzin pod gołym niebem bez względu na warunki atmosferyczne. Przy lichym głodowym wyżywieniu więźniowie szybko tracili siły i kompletnie wycieńczeni stawali się tzw. inwalidami. Do tych inwalidów miał nieszczęście być zaliczonym ks. Mysakowski, lubiany przez wszystkich lubelskich księży “Stasio”.
Było to na początku października 1942 r. Przy ogólnej selekcji więźniów, będących “unangeteilt” - nie przydzielnymi do pracy z powodu przebytej choroby w “rewirze” (szpital obozowy), ks. Mysakowski został zaliczony do inwalidów i wpisany na odpowiednią listę. Nieszczęsnych inwalidów odizolowano na bloku 29, ogrodzonym siatką, dokąd nikt obcy wejść nie mógł. Chociaż my mieliśmy grube pasiaki, im dano drelichy, a pora była chłodna. Podszedłem do siatki i rozmawiałem ze “Stasiem”. Mówił, że gdyby miał robocze pasiaki, może wydostałby się stąd, chociaż wiedział dobrze, że żadna siła ludzka nie była w stanie wyrwać zapisanego na listę inwalidzką. Pożegnaliśmy się z oddali. “Stasio” powiedział, że zdaje się na wolę Bożą.Za kilka dni zaprowadzono skazańców w nocy do łaźni, po wykąpaniu ubrano w cienkie drelichy, w drewnianych holendrach» na nogach, wywieziono pod silną strażą do Hartheim koło Linzu, gdzie uśmiercono ich w komorze gazowej.
ks. Władysław Kłos
(list współwięźnia do prof.Heleny Mysakowskiej, siostry ks. Stanisława.
Buffalo N.Y., 21 stycznia 1981 roku.)
Księdza Stanisława Mysakowskiego poznałem, gdy byłem w Gimnazjum Biskupim, a on był wikariuszem przy kościele Bernardynów. Spotykałem się z nim od czasu do czasu, gdy przyjeżdżał do swojego przyjaciela ks. Furmanika, który był proboszczem w Gołębiu. Już jako uczeń budowałem się jego nadzwyczajną powagą i wielką godnością kapłańską. Potem, już jako kleryk - diakon, pomagałem z kolegą w urządzaniu pielgrzymek do Częstochowy. Pomoc nasza polegała na tym, że opiekowaliśmy się pielgrzymami w czasie jazdy pociągiem i na miejscu w Częstochowie.
Po raz ostatni spotkałem się w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen pod Berlinem, a potem do końca naszego tam pobytu w Dachau. Nie byłem razem z ks. Stanisławem Mysakowskim na jednej izbie, ale spotykaliśmy się często okazyjnie. Nie spotkałem kapłana tak pogodzonego z losem, tak skupionego, tak ofiarnego dla współkolegów, tak zjednoczonego z Bogiem przez ciągłą modlitwę. Bóg prowadził go przez obóz drogą krzyżową, jak mało kogo. Dwa razy skazano go na karę słupka, która polega na tym, że skazanego stawiano na podwyższeniu, wiązano mu ręce z tyłu łańcuchem, potem łańcuch zaczepiano u góry, wytrącano podwyższenie z pod nóg i człowiek zawisał na własnych rękach do tyłu wykręconych. I musiał tak wisieć przez czas, na jaki go skazano, na pół, czy na godzinę. Jeżeli zemdlał, lub umarł, to go trzymano do końca kary. Po odbyciu tej kary więzień przez pewien czas nie władał rękami, tak, że trzeba było go karmić.
A potem, nie pamiętam w jakim miesiącu, przegląd zdrowotny wszystkich więźniów. Przyjechało paru esesmanów. Zasiedli przy stołach a my musieliśmy gęsiego przed nimi przechodzić. Kto był wyczerpany, słaby, lub miał jakieś małe kalectwo, to go notowano. I takich nazbierano setki. Do nich zaliczono ks. Stanisława Mysakowskiego. Wybrani cieszyli się, że może pojadą na jakieś lżejsze prace, pod dachem i siedzące. Tymczasem ich wszystkich przeznaczono do komór gazowych. Co pewien czas raniutko zajeżdżały samochody, kazali im się ubrać, nic ze sobą nie brać i wieziono ich do komór gazowych, które były w pobliżu Dachau. A zawiadamiając rodziny każdemu podawali jakąś wymyśloną chorobę, na którą umarł. Był on prawdziwym męczennikiem. Jego postawa kapłańska, jego głęboka wiara, jego ciągłe skupienie, jego modlitwy, jego ofiarność dla współwięźniów, jego poddanie się woli Bożej budowała jego kolegów księży współwięźniów.
o. Kajetan Ambrożkiewicz OFM Cap
(oświadczenie współwięźnia. Zakroczym,10 września 1992 r.)
Jako więzień obozu koncentracyjnego w Dachau (nr 22383) przebywałem z ks. Stanisławem Mysakowskim na tym samym bloku nr 28, w sąsiedniej izbie. W pamięci utkwiły mi spotkania z nim we wspólnej dla naszych izb umywalni, w oczekiwaniu na poranny apel. Pamiętam jego wynędzniałą sylwetkę i bladą, zsiniałą twarz naznaczoną głodową opuchlizną. Szukałem okazji, by się z nim spotkać i przebywać w jego bliskości gdyż byłem człowiekiem o słabych nerwach, a z jego osoby emanował wielki Boży pokój, pokój człowieka głęboko zjednoczonego z Bogiem. Pamiętam jego zachęty, by we wszystkim zaufać Bogu i zdać się na Niego. W warunkach obozu taka postawa była uderzająca.
Ze słyszenia znam fakt skazania ks. Stanisława w obozie na “karę słupka” (Pfahlstrafe) tj. powieszenia na czas 1 godziny za ręce wykręcone do tyłu. Ks.Stanisław szedł obozową ulicą, jak zwykle skupiony i rozmodlony, i nie zauważył przechodzącego drugą stroną SS-mana, toteż wbrew reżimowi nie zdjął przed nim czapki. Skutek wykroczenia: “Eine Stunde Pfahl!”.
Ks. Stanisław Mysakowski był, podobnie jak ojciec Kolbe, jednym z tych nielicznych w obozie koncentracyjnym, którzy swoją duchową mocą ratowali współwięźniów przed zupełnym upodleniem i odczłowieczeniem. W moim przekonaniu jest on męczennikiem zasługującym na rychłą beatyfikację.
o. Leon Cis OFM Cap
(list do Heleny Mysakowskiej. Nowe Miasto n. Pilicą, 12 stycznia 1981 roku)
Ks. Mysakowskiego znałem. Byłem jeszcze klerykiem, ale razem z nim byłem w Sachsenhausen, nawet siedziałem przy tym samym stole, a w Dachau na tym samym bloku. Choć tyle minęło, to w mojej pamięci pozostaje jako prawdziwy kapłan, jako człowiek pełen prostoty i spokoju, a równocześnie pamiętam, że z jego twarzy i z Jego oczu biła wielka dobroć. Nieraz mi proponował, abym się podzielił, jego kawałkiem chleba: “bo tobie więcej potrzeba niż mnie”.
O jego dobroci i poświęceniu się dla innych może świadczyć pewien fakt, który mi też utkwił w pamięci. Otóż kiedyś grupa więźniów w Sachsenhausen powracała z pracy - księża i Żydzi. Na końcu tej grupy wlókł się jakiś opuchnięty i owrzodziały Żyd. Kapo co chwila kopał go i zmuszał do marszu. Ks. Mysakowski podszedł wtedy do tego Żyda, wziął go pod pachę i niósł, a raczej wlókł za sobą. I tak własnym ciałem zasłaniał go przed razami kapo.
ks. Czesław Dmochowski
(relacja współwięźnia zamieszczona w tygodniku“Myśl Społeczna” nr 12/1984 s.17)
304 księży z bloku 28 i 30 zapisano na listę i zaliczeni zostali do inwalidów. Na liście znajdują się przeważnie starsi kapłani, nie brak i młodszych, których blokowy określił jako
“muzułmanów”
nie nadających się do pracy. Biedni nasi bracia kapłani! Transport inwalidów, wiemy co ich czeka! Nie lekka praca ani spokojne życie na bloku, tylko lekka śmierć ze zbrodniczych rąk esesmanów. Tych wszystkich nieszczęśliwych zabrano od nas i przeniesiono na blok 27. Zamknięto za nimi bramę, a wstęp do nich był surowo wzbroniony. Kilka dni przebywają osamotnieni w izolacji od nas. Z lubelskiej diecezji znaleźli się w transporcie następujący kapłani: ksiądz kanonik Kazimierz Gostyński, ks. kanonik Jan Michalewski, ks. Stanisław Mysakowski, (...). Ukradkiem podchodzimy do bramy zawsze zamkniętej, aby po raz ostatni zobaczyć swych towarzyszy niedoli. W rękach trzymali małe torebki, a w nich cały majątek: kawałek chleba, mydło i szczoteczkę do zębów. Wołam księdza Mysakowskiego. Podchodzi do bramy spokojny, opanowany, zdający się na wolę Bożą.
“Co ksiądz Senior narobił, po co się zapisał, dlaczego nie poradził się nikogo?” “Mój drogi
– odrzekł -
co Bóg da, oddaję się w ręce jego!”
I mnie, i jemu stanęły łzy w oczach, słowa zamarły nam w ustach. Jeszcze raz widziałem go w przeddzień wyjazdu. Był spokojny, bo powierzył los swego życia w ręce Boga. (...) Za kilka dni zostali wszyscy wywiezieni i już ich nikt nie zobaczył. Niektórzy może łudzili się nadzieją, że otrzymają lepsze warunki, ale wielu wiedziało, co ich czeka. (...) Po kilku tygodniach dowiadujemy się, że wszyscy zostali zagazowani.
Bibliografia
Akta personalne. W: Archiwum Archidiecezjalne Lubelskie, IIb M 55; J. Domagała, Ci, którzy przeszli przez Dachau, Warszawa 1957; Z. Goliński, Biskupi i kapłani Lubelszczyzny w szponach gestapo, Lublin 1946; E. Ilcewicz, Jałmużnik Lublina, “Tygodnik Powszechny” 15 (1977); St. Krynicki, Ś. p. Ks. Stanisław Mysakowski, “Wiadomości Diecezjalne Lubelskie” 23 (1946), s. 425-4.27; R. Moszyński, L. Policha, Lublin w okresie okupacji, Lublin 1947; J. Nartowska, Spod znaku Jezusowego Serca, “Przewodnik Katolicki” 31 i 42 (1981); W. Zyśko, Mysakowski Stanisław, ks. W: Słownik biograficzny miasta Lublina, Lublin 1993, s. 192-194; Tenże, Kapłan bez skazy, “Niedziela” (wyd. Cz-wa-Lublin) 11 (1993); Tenże, Sługa Boży ks. Stanisław Mysakowski (1896-1942). W: Męczennicy za wiarę 1939-1945, W-wa 1996, s. 122-126; W. Jacewicz, J. Woś, Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945. Z. 3, W-wa 1978, s. 266-267.